OPIS ZASOBU
Wyobraźnia stwarza kolejne przestrzenie. Zapanowanie nad rzeczywistością jest niemożliwe. Wewnętrznie spójne obrazy nie łączą się w jedno wspomnienie. Każdy z tych obrazów pozostaje strzępem.
Niech pani nie przestaje grać. Znam to. Co to jest? Znam tę melodię. Już ją słyszałem kiedyś. Czy to jest Schubert? To brzmi jak Schubert, którego matka puszczała mi w dzieciństwie. Piękne. Niech pani nie przestaje. Niech pani gra tę melodię. To jest Schubert, prawda? Chcę słuchać. Niech pani gra. Niech pani gra, bo kiedy pani przestaje grać, to pojawia się we mnie niepokój, kiedy pani przestaje, wtedy potrzebuję wstać. Cisza mnie zniewala. Chcę słuchać. W ciszy mam potrzebę ruchu. Ja w ciszy mam potrzebę ucieczki. W ciszy nie jestem sam. Ucieczki przed kim? Z kim jestem w ciszy? Nie wiem. To fabryka. To jest wielka, opuszczona fabryka we wschodnim Berlinie. Mury tej fabryki pomalowane są graffiti. Te mury straszą kolejnych ciekawskich, którzy nie lubią takich klimatów, ale inni ludzie wchodzą tu, inni ludzie bawią się, tańczą nocą, żeby rano, na wpół żywi, wyjść stąd, wyjść z tego miejsca na światło dzienne. Pani tu gra Schuberta. Jest noc. Światło dzienne. Niech pani gra. Niech pani gra! Proszę. Ja to znam. Znam to. Wie pani co? W tej fabryce, w której jesteśmy, nawiązują się krótkie romanse. W tej fabryce nawiązują się takie krótkie romanse na jedną noc, ale ta noc akurat nie jest z tych nocy. Ja znam te romanse. Ja przeżyłem ich wiele. Ja przeżyłem tych romansów wiele, choć może nie przeżyłem ich bezpośrednio. Ja je przeżyłem pośrednio. Ja je znam z obserwacji. Ja te romanse obserwuję, kiedy one się zawiązują, kiedy się rozwijają, kiedy się kończą spazmem kochanka i kochanki. Teraz jest noc. Jesteśmy w fabryce. Ja pani w tej fabryce nie widzę, ale słyszę, że pani gra. Muszę mówić głośno. Ja pani nie widzę. Wie pani co? Pamiętam, że jeszcze było jasno w ten wiosenny dzień, kiedy wszedłem do tej fabryki. Pamiętam, że minąłem budkę nocnego stróża, potem opuszczone magazyny, wokół walały się jakieś pierdolone cegły i widziałem potłuczone butelki. Napawało mnie strachem to wszystko, co zobaczyłem na zewnątrz hangaru. To był krajobraz po bitwie. Wszędzie tylko gruzy, ruiny i tysiące zużytych kondomów. To napawało strachem. Wszedłem do hangaru. Rozłożyłem kocyk na gruzowisku, bo nie chciałem pobrudzić sobie ubrania, w którym miałem pójść na koncert do filharmonii. Usłyszałem muzykę. Spotkałem panią. Nie spodziewałem się pani. Dobrze, że pani tu jest. Pani tu gra. To jest Schubert. Ja nie potrafię grać. Ja słucham. Ja tu po prostu jestem. Jestem w tej fabryce. Jesteśmy w niej razem. To czysty przypadek. Spotkaliśmy się w tej fabryce. W tej fabryce spotkała się pani z panem. Pani i pan się spotkali. Niech pani gra. Kiedy pani gra, to ja wiem, że pani tu jest. Kiedy pani gra, to ogarnia mnie dziwny spokój. Ta muzyka to znak, że pani tu jest. To nie jest fabryka. To nie jest fabryka we wschodnim Berlinie. Wie pani skąd wiem? Ja nigdy nie byłem we wschodnim Berlinie. Ja nie mogę znać tej fabryki. Ja znam tylko jedną fabrykę, ale my nie jesteśmy teraz w tej fabryce. W tej fabryce dźwięk nie niósłby się tak, jak się niesie teraz. W tej fabryce, którą znam, potłuczone są szyby w oknach, a ja wyraźnie słyszę muzykę. Dźwięki są czyste. Dźwięki niosą się, odbijają od ścian, te dźwięki są kojące, te dźwięki otaczają mnie. Jak pani pięknie gra. Ja pani nie podrywam. Ja nie z tych, którzy prawą komplementy. Ja słucham muzyki. Jestem w kościele. Słucham muzyki. To jest kościół. To może być kościół. Jestem w tym kościele. Śpię w nim. Właściwie to nie śpię, bo nie mogę zasnąć, ale obok mnie ktoś śpi. To nieprawda. Ten ktoś obok mnie też nie może spać i podobnie jak ja tylko udaje sen. Słyszę chrapanie. Kto chrapie? Kto może zasnąć? Ktoś śpi. Patrzę na witraż. Przez ten witraż, teraz pogrążony w mroku, wpadały promienie słońca w ciągu dnia. W ciągu dnia promienie słońca wpadały na kamienną posadzkę. W nocy nie wpadają. W nocy nie wpada tu nic. Jestem w mundurze. Jestem w czarnym swetrze. Jestem w trampkach, w dżinsach, w białej koszuli, którą mam pod swetrem. To mój mundur. Leżę, a pod ręką trzymam karabin. Nie śpię. Czatuję. Inni śpią. Inni udają sen. Ktoś chrapie. Słyszę muzykę. Niech pani gra! Jestem w kościele. Czatuję. Słyszy pani, jak oni chrapią? Oni śmiesznie chrapią. Kościół opustoszał. Nie ma tu nic. Tylko my tu jesteśmy. Czatuję. Niech pani gra. Niech pani gra, bo cały dzień trwał nalot. Teraz jest cisza. W ciszy rozlega się echo pocisków, które wpadały tu całą noc. Pociski wpadały cały dzień. Te pociski wpadały, jak promienie słońca, wypalając w nas nadzieję na wyjście z kościoła. Chcę wyjść teraz, kiedy nalot ustał, ale wiem, że gdybym wstał, to oni zobaczyliby, że nie śpię, a skoro nie śpię w nocy, która nastąpiła po dniu, w którym trwał nalot, to znaczy, że się boję. W moim mundurze nie mogę się bać. Oni chrapią. Ktoś chrapie. Słyszę, jak chrapią. Śmiesznie chrapią. Ja nie śpię. To nie o to chodzi. Gdzie jestem? Jeszcze raz. Gdzie jestem? Widzę siebie. Siedzę. Słyszę muzykę. Chcę, żeby pani grała. Niech pani gra. To działa odprężająco. Nie jestem w kościele. Słyszę muzykę. Jestem i słyszę, że ktoś gra. To pani gra. Nie jestem w kościele. Nalot się skończył. Nalot trwał. Słyszę muzykę. Nie widzę pani. Nie jestem w fabryce. To nie jest kościół. Nalot trwa. Niech pani tu gra. Pani nie gra. Pani tu jest. Skąd ta muzyka? To jest Schubert. Pani gra, a ja siedzę. To jest krzesło. To może być krzesło. Widzę siebie na tym krześle w mundurze i nie śpię, ale i nie czatuję. Jestem w czarnym swetrze, mam sobie dżinsy, na nogach trampki. Pod czarnym swetrem biała koszula, a na zewnątrz pada śnieg. Jest środek zimy. Cholerna zima. To może być filharmonia. Jeżeli to jest filharmonia, to ja jestem w Wiedniu. Wszystko się zgadza. Tylko te trampki nie pasują. Siedzę na krześle. Jestem na balkonie w filharmonii. Jestem w Wiedniu. Jest sylwestrowy wieczór i nie wiem, jak to jest możliwe, że na zewnątrz pada śnieg, a ja mam na nogach trampki. Bywają takie okresy. Jestem w filharmonii w sylwestrowy wieczór i to jest najważniejsze. Na widowni wszyscy ubrani są w garnitury. Każdy z tych garniturów wart jest kilka tysięcy. Nikt nie zwraca uwagi na moje trampki. Nikt nie zwraca uwagi, bo czasem tak jest, że potrafimy wtopić się w tłum i choćby wszyscy mieli buty za trzy tysiące euro, to my tak potrafimy wtopić się w ten tłum, że nasze trampki, lekko przybrudzone od błota, które pozostawia śnieg schodzący wiosną, że nasze trampki, rozpadające się od soli sypanej na lód, że nasze trampki, które są jedynymi butami w naszej szafie, że te nasze trampki stają się butami za kilka tysięcy euro. Moje trampki przemieniły się w pantofle. Niech pani gra. Proszę. Jak pani gra, to ja jestem spokojny. Tylko nie za głośno. Musi pani grać trochę ciszej, bo ludzie czekają na koncert, ale nikt nie czeka na pani koncert. Tylko ja słyszę ten koncert, która pani ma. Mam nadzieję, że pani o tym wie. Jestem w trampkach. To obciach. Jestem w trampkach w filharmonii. Jesteśmy w filharmonii i jest sylwestrowy wieczór. Za pulpitem stoi Daniel Barenboim. Albo nie. Za pulpitem stoi Karajan. To banalne. Za pulpitem – Carlos Kleiber. Orkiestra się stroi. Jest rok 1989. Mamy dziś datę 1 stycznia 1989 roku, a ja mam dwa i pół miesiąca. Jestem ubrany w trampki. Niech pani gra. Niech pani nie przestaje grać. Prosiłem grzecznie, że chcę, żeby pani grała, bo jak pani przestaje grać, to staję się sobie zupełnie obcy. Pani nie może przestać grać. Proszę nie przestawać. To ważne. Będę mówił cicho. Niech pani cicho gra. Nie chcę przeszkadzać. Cicho. Słyszy pani? Ja słyszę walca Nad Modrym Dunajem. Koncert się rozpoczął. Tylko cicho. Cicho. Ludzie słuchają koncertu. Ludzie siedzą. Ja też siedzę, a Carlos Kleiber stoi i dyryguje. Widownia słucha walca Nad Modrym Dunajem. Ja słyszę Schuberta. Ja słyszę Kleibera. 1 stycznia 1989 roku słyszę Kleibera w filharmonii wiedeńskiej, a jednocześnie słucham Schuberta. Coś pani powiem. Właśnie teraz o tym myślę. Myślę o tym teraz, siedząc w filharmonii. Nie wierzy pani? Opowiem na ucho, bo nie chcę przeszkadzać. Oni słuchają koncertu. Nie chcę przeszkadzać. Kiedy byłem mały, to znaczy, kiedy miałem tyle miesięcy, ile mam teraz, a mam teraz dwa i pół miesiąca, bo mam dwa i pół miesiąca, kiedy siedzę w filharmonii. Cicho. Ja tego nie pamiętam za dobrze. Ja tego nie pamiętam wcale, bo ja to znam tylko z opowieści. Wiem, że było zimno. To była chłodna jesień. Moja mama weszła do sklepu, żeby kupić coś do jedzenia. Nie wiem co. Moja mama weszła do sklepu, a ja zostałem przed wejściem, w przedsionku sklepu. Było zimno, a sklep był mały. Zostałem dlatego, że wózek by się nie zmieścił do środka. Zostałem, a mama robiła zakupy. Nie pamiętam tego za dobrze. Wiem tylko, że moja mama wyszła ze sklepu z dwoma torbami jakichś najpotrzebniejszych rzeczy i ja naprawdę nie wiem, co to było, ale to nie ważne. Mama wyszła ze sklepu i wróciła do domu. Mama zapomniała mnie ze sobą zabrać z tego sklepu. Po prostu wyszła z zakupami, bo była nieprzyzwyczajona do toreb i wózka. Wróciła do domu. W domu rozpakowała zakupy, później zagotowała dla mnie mleko i wtedy zorientowała się, że mnie nie ma. Nie mogła mnie znaleźć. Myślała, że się ukryłem, a ja przecież nagi jak niemowlę czekałem na nią grzecznie w przedsionku małego sklepu. Czekałem. Szukali mnie. Cicho! Chyba nigdy mnie nie znaleźli. Cicho. Musimy być cicho, bo przecież jesteśmy w filharmonii. Jesteśmy w Wiedniu. Jest sylwestrowy wieczór. Jestem ubrany w ten sweter, czarny, a pod nim mam białą koszulę, wypraną i wyprasowaną. Ładnie pachnę. Bardzo wysoko cenię ładny zapach. Mam na sobie te dżinsy, o których mówiłem, a te dżinsy są czyste, te dżinsy są wyprane, są wyprasowane i pachnące, i tylko te trampki nie pasują, ale nikt tego nie zauważa. Tylko te trampki nie pasują do filharmonii, ale one, pod wpływem moich magicznych zdolności, stają się drogie, bardzo drogie, jakieś kurewsko drogie. Wie pani co? Mam na nogach trampki za trzy tysiące euro, co nie zmienia faktu, że jest zima, a mi jest zimno w stopy. Wokół mnie ludzie siedzą. Wokół mnie ludzie wsłuchują się w muzykę. Muzyka otacza ich niby armia, bo to jest armia dźwięków, bo to jest armia soczystych dźwięków, które nas otaczają, które nas osaczają, nie dając oddechu, nie dając ani przez chwilę odetchnąć w ciszy, nie dając nam odetchnąć w tej ciszy, którą pani tworzy, grając Schuberta. Mamy datę 1 stycznia 1989 roku. Jesteśmy na noworocznym koncercie w Filharmonii wiedeńskiej. Mam dwa i pół miesiąca. Carlos Kleiber stoi za pulpitem. Carlos Kleiber lekkimi ruchami dłoni dyryguje tą cudowną orkiestrą, która dostraja swoje dźwięki pod opanowane ruchy batuty Carlosa Kleibera. Niech pani gra Schuberta. Kocham Schuberta. Jestem na koncercie. Słucham muzyki. Mam dwa i pół miesiąca. Na zewnątrz jest śnieg. Na zewnątrz panuje wiosna. Nie wiem, jaka jest pogoda na zewnątrz. Sylwester trwa. Wiem, że jest sylwester, bo wiem, że na zewnątrz jest zimno. Nie ma sylwestra na zewnątrz. Nie ma go. Słyszę. Oni są na klatce. Na klatce są młodzi ludzie, którzy piją. Ja bardzo chcę do nich wyjść. Ja bardzo chcę pić z nimi, chociaż wiem o tym, że to nie oni piją. Wiem, że to ja piję w samotności. Ja teraz piję. Jest ciepło. Piję alkohol, a pani gra Schuberta w marokańskim barze, w którym się spotykamy razem, w którym się spotykamy razem tamtego wieczoru w czasie mojego pobytu w Maroku. To jest nasz pierwszy wspólny wieczór. Pani gra, a ja siedzę obok pani i słucham, jak pani gra. Barman nalewa whiskey. To moja piąta szklaneczka. Bar zastawiony jest butelkami. Wypijam piątą szklaneczkę. Na zewnątrz jest upał. Na zewnątrz jest cholerny upał, a ja jestem zupełnie pijany, ale widzę panią w tym marokańskim barze. Jestem w mundurze, chociaż to nie wojna, a barman, Marokańczyk, nalewa szklaneczkę. Zapalam papierosa. To jest już moja piąta paczka odkąd tutaj siedzę. Do każdej szklaneczki wypalam jedną paczkę. Palę papierosa. Palę jednego za drugim, a pani? Pani pali? Zapaliłbym z panią, bo tutaj nikt nie pali. Patrzą na mnie spode łba. Nie dostrzegam tych spojrzeń. Jestem ponad ich spojrzeniami, ale oni patrzą na mnie, a ja czuję się obserwowany i czuję, że każdy mój ruch wywołuje natychmiastową odpowiedź. Kiedy podnoszę rękę, to widzę w lustrze kogoś, kto przygotowuje rewolwer, kiedy opuszczam rękę, to dostrzegam kogoś, kto wyjmuje papierosa. Wyciągam nogę, a wokół mojej twarzy wirują błyszczące sztylety. Ryzykuję, bo jestem w swoim mundurze. Nie muszę się bać. Wstaję z barowego krzesła. W barze brak reakcji. Cykady grają wieczorny koncert. Jesteśmy sami. Niech pani gra. Niech pani ignoruje pozostałych. W barze jesteśmy sami, więc bądźmy jak Ingrid Berman i Humphrey Bogart w Casablance. Tylko ja i pani. Tylko pani i ja. Znowu. W tle majaczy nam śmigło samolotu. Jesteśmy blisko siebie. J podchodzę do pianina, a oni patrzą. Ja czuję, że oni patrzą. Jest zimno. To nie tu się spotkaliśmy. Nigdy nie spotkaliśmy się w tym barze w Maroko. Nigdy którym nie byłem w Maroko. Byłem w Maroko i oglądałem tam szkoły koraniczne. Byłem tam w tym swetrze. Byłem tam w tym swetrze, w tych dżinsach, w tych trampkach i w tej białej koszuli. Byłem. Oglądałem szkoły koranicznie w tych dżinsach. Byłem w Maroko w tych pierdolonych trampkach. Zimno. Gdzie jesteśmy? Ile mam lat? Mam przed sobą całe życie, a pani gra Schuberta. Mam rodzeństwo. Mam młodszego brata. Mam jednego młodszego brata, którego akurat nie ma w domu, bo wyszedł z ojcem na sanki. Ja zostałem. Dlaczego ja zostałem w domu? Niech pani gra. Mój młodszy brat wyszedł z domu z moim ojcem. Wyszli razem z domu na sanki i mój tata prowadzi te sanki, na których siedzi mój młodszy brat. Mnie tam nie ma. Jest zima. Wszędzie śnieg. Tak jest. Gruba warstwa śniegu pokryła obumarłe gałęzie drzew. Gruba warstwa śniegu pokryła ściółkę leśną. Gruba warstwa śniegu, warstwa śniegu niby biała wykładzina, gruba warstwa śniegu przykryła ściółkę leśną. Jest zima. Tak jest. Jest ciężka zima, a moja mama, która zostawiła mnie w sklepie tamtego jesiennego dnia, robi teraz obiad. Jestem w swoim łóżku. Jestem w swoim pokoju. Jestem w swoim domu. Nie poszedłem na sanki. Jestem chory. Mój brat i mój ojciec są na sankach, a ja leżę w łóżku. Mam gorączkę. Leżę. Jestem w tych trampkach pod moją kołdrą. Mama robi obiad. Trwają ferie. Mam dziewięć lat. Jestem chory. Rozchorowałem się. Czy pani wie, jak to bywa? Słyszę. Moja mama wchodzi po schodach. Słyszę, że moja mama stawia na szafce nocnej herbatę z miodem i cytryną. Widzę, że moja mama uśmiecha się do mnie i mówi: „Biedaczek”. Moja mama ma teraz trzydzieści osiem lat i stawia mi herbatę na szafce. Jestem w dżinsach. Jestem w tym czarnym swetrze pod tą kołdrą. Mam piękną mamę. Mama stawia herbatę na szafce, po czym mówi: „Nie przejmuje się, bo jak tata i twój brat wrócą, to zjemy razem obiad i zagramy w Monopol. Nie przejmuj się.” Za oknem jest strasznie zimno, bo to w końcu środek zimy. Są ferie. Czekam. Czekam na moment, w którym wrócą mój brat i mój tata. Słyszę otwierające się drzwi. To oni. To mój brat i mój tata, którzy właśnie wrócili z tych sanek, na których nie byłem. Oni rozbierają się w przedpokoju i wchodzą do salonu. Ja przychodzę do nich i siadamy przy stole, słuchamy muzyki, jemy. Jestem chory. Piję herbatę. Jestem z nimi. Wstajemy od stołu. Mama przykrywa mnie kocem, siadamy na podłodze i gramy w Monopol, wszystko zgodnie z obietnicą. Bardzo długo utrzymuję prowadzenie, ale w końcu przegrywam. Wygrywa mój tata. Niech pani gra. To pomaga. Czy pomoże mi pani przejść na drugą stronę ulicy? Słucham? Jestem niewidomy. Potrzebuję pomocy. Czy pomoże mi pani przejść na drugą stronę ulicy? Nie widzi pani, że nie mam labradora? Nie widzi pani, że nie mam laski, z którą mógłbym przejść na drugą stronę ulicy? Czy pomoże mi pani przejść na drugą stronę ulicy? Bardzo bym potrzebował czyjejś pomocy, dlatego, że – chyba pani sobie to potrafi wyobrazić – jestem niewidomy, a jako niewidomy potrzebuję czasem pomocy przy przechodzeniu na drugą stronę jezdni. Czy pani widzi? Jestem w centrum wielkiego miasta. Słyszę szum tego miasta. Szum tego miasta otacza mnie ze wszystkich stron. To jest armia dźwięków. Wokół samochody, tramwaje, autobusy, wokół ludzie krzyczą, chodzą, idą, przechodzą przez jezdnię. Niech pani gra. Niech pani gra głośniej! Proszę, niech pani gra głośniej, bo bez muzyki nie mogę wytrzymać. Głośniej. Stoję na ulicy. Mam trzynaście lat. Jestem w tym mieście. Wyobraża sobie pani mnie w tym mieście? Mam trzynaście lat. Ile pani ma lat? Jesteśmy rówieśnikami? Być może. Ja nie potrafię grać, a pani ile ma lat? Mam trzynaście lat, kiedy spotykamy się nagle na ulicy. Pani mnie nie poznaje. Ja panią poznaję od razu. Znamy się tak dobrze. Znamy się od dziewięciu lat, bo ja mam trzynaście, a pani? Ile pani ma lat? Nie potrafię na oko zgadnąć wieku. Proszę mi się dać chwilę zastanowić. Ile pani może mieć lat teraz, kiedy się spotykamy? Myślę, że jesteśmy rówieśnikami. Ja stoję na chodniku. Nie jestem niewidomy, bo przecież zauważam panią na ulicy. Pani przeszła właśnie na drugą stronę i zaraz mnie minie. Ja panią poznaje. Pani mnie nie poznaje. Ja łapię panią za ramię, a właściwie to jedynie wyciągam rękę w pani stronę. Pani się zatrzymuje. Pani jest przestraszona. Pani mówi: „Co robisz?” A ja patrzę na panią, chociaż udaję, że jestem niewidomy i odpowiadam: „Czy pani mi pomoże?” A pani gra Schuberta i niech pani nie przestaje. Mówię: „Czy pani mi pomoże, bo nie wziąłem swojego labradora, ani swojej laski, a jestem niewidomy i muszę przejść na drugą stronę ulicy, a nie wiem, czy mogę.” A pani patrzy na mnie i ja wiem, że pani patrzy, bo ja skłamałem tylko, że jestem niewidomy, bo ja widzę wszystko bardzo dobrze. Patrzę na panią swoimi oczami. Dostrzegam, że pani chce uciec, ale pani zostaje. Pani myśli. Pani się zastanawia, co zrobić. Pani otwiera usta. Pani mówi: „Pomogę panu.” Światło zmieniło się na czerwone. Stoimy. Światło zmieniło się na zielone. Przechodzimy na drugą stronę. Pytam: „Jak masz na imię?”, a potem „Czy mogę mówić na ty?” Odpowiadasz mi, jak masz na imię, mówisz, że możemy być na ty. Stoimy obok siebie na pasach. Pytamy się siebie nawzajem o siebie nawzajem. Proponuję kawę. Ty odmawiasz. „Spotkamy się jeszcze?” – pytam. Mówisz: „Zobaczymy.” Nie spotykamy się. Dopiero tutaj. Gdzie jesteśmy? Widzę siebie. Widzę siebie, a na sobie widzę mundur. Na sobie widzę trampki i dżinsy, i ten czarny sweter, i koszulę. Siedzę na czymś. Siedzę. Jest mi wygodnie, więc to nie jest gruzowisko w opuszczonej fabryce, siedzę, a nie leżę, więc to nie jest kościół, wokół widzę ludzi, ale ci ludzie nie czekają na koncert. To nie jest filharmonia. Pani tu nie ma. Nikt nie gra na fortepianie. Barman nie nalewa whiskey. To nie jest bar. To by mógł być bar. To jest jakieś inne miejsce, którego ja nie potrafię jasno i bezpośrednio określić. Nie wiem, gdzie jesteśmy. Nie widzę cię. Nie jestem niewidomy. Skłamałem. Czy domyśliłabyś się wtedy, że nie jestem niewidomy? Jestem aktorem. Pamiętasz, jak ograłem tamte trampki, tamtego wieczoru, w tamtej filharmonii, kiedy się spotkaliśmy razem w Wiedniu na sylwestrze. Ja miałem dwa i pół miesiąca. Ja kiedyś piłem whiskey w marokańskim barze. Być może nigdy nie miałem dwóch i pół miesiąca. Być może nigdy nie piłem whiskey w marokańskim barze. Nigdy nie byłem w Wiedniu, a może byłem w Wiedniu, ale nie na koncercie. Musisz grać Schuberta. To przymus. Rozumiesz? Ja gram i ty grasz. Nie przestawaj grać. Mamy coś wspólnego ze sobą. To ważne. Jestem w środku tunelu, przez który prowadzi mnie twoja muzyka. Idę za Schubertem. Idę przed siebie, a po obu stronach wilgotne mury, po obu stronach bardzo wilgotne mury, ale idę, dotykając wierzchem prawej dłoni, muru, który mam po prawej stronie, a wierzchem lewej dłoni, muru, który mam po lewej stronie. Wspieram swoje ciało o mury, tak, żeby przeżyć miotanym po tych tunelach okropnych, wilgotnych niby perony metra, w którym jestem. Na górze lato w pełni, a ja jestem tu, na dole. Jestem na peronie metra. Nie jestem na peronie metra. Widzę siebie, widzę, że czekam. Idę. To jest moja ręka. To moja noga. To moje dżinsy. To mój czarny sweter. To moje trampki. To moja własna koszula. Czekam na metro, które zaraz podjedzie. Wiem, że metro zaraz podjedzie, że metro będzie za chwilę dosłownie, bo tak jest zawsze z metrem. Jadę do domu z filharmonii. W filharmonii byliśmy razem. Nieważne. Mam jechać metrem, więc stoję w rozkroku, jak gdybym nie wiedział, w którą stronę jechać metrem, a jestem zupełnie sam i dawno nie wracałem do domu. Teraz wracam do domu w ten zimowy wieczór. Jestem po koncercie z Schubertem w roli głównej. Ty grałaś Schuberta na tym koncercie. Ciebie tu nie ma. Twoja muzyka prześladuje. Jestem sam. Grasz jeszcze? Miałaś grać przecież do końca tego dramatu, który nie przekroczy godziny. Miałaś przecież grać. Grasz? Już nie jestem pewien, czy w ogóle tu była jakakolwiek muzyka. Wiem tylko tyle, że ja gram. Nie ma muzyki. Ja gram, ja miałem grać, ja miałem mówić w tym miejscu przez godzinę, bo to było wyzwanie. Graj! Mówię ci, graj! Proszę cię. Wtedy jest łatwiej. Na górze upał, ale tu jest trochę chłodniej. Powiedzieli graj! Powiedzieli: masz przez godzinę mówić! Powiedzieli: masz się zamknąć w jednej godzinie, masz się zamknąć w jednej godzinie i nie może być krócej, ani dłużej. Ktoś odmierza czas. Ktoś mi tu odmierza czas. Masz się zamknąć w godzinie. Graj.