OPIS ZASOBU
Tekst powstały w ramach realizacji tematu Kobieta  pokolenie  biografia na zajęciach z pracy nad tekstem własnym. Wysypisko to tekst – impresja na wątkach autobiograficznych, skupiony wokół doświadczenia utraty, w tej wersji tekstu – utraty jednego z rodziców. Autorka korzysta z różnych form konstrukcji tekstu, od prozy, przez tradycyjną formę dramatyczną po strumień świadomości. Wysypisko to wersja bazowa tekstu, który rozwijany jest do dzisiaj pod tym samym tytułem i dotyczy bezdomności – rozumianej dosłownie jako utrata domu, a także pustka wewnętrzna, bezradność (projekt rozwijany z funduszy nagrody Stypendium Twórczego Miasta Krakowa) [tekst w formule work-in-progress]
wersja tekstu na 09/2016

OSOBY:
DZIECKO
DZIEWCZYNA
KOBIETA
GŁOS

I.

GŁOS
Pamiętam, że jestem u sąsiadów pożyczyć mąki albo cukru, albo może oddać coś pożyczonego wcześniej. Już mam wychodzić, już się uśmiecham, już się żegnam, już stoję przy drzwiach, które drzwi w drzwi są z moimi własnymi drzwiami. I z tamtych drugich drzwi, moich własnych, nagle słyszę dzwonek. Dzwonek, później pukanie, ktoś dobija się do mojego mieszkania. Patrzę przez wizjer, żeby nie użyć tego archaicznego słowa: judasz, patrzę przez wizjer i widzę przed moimi drzwiami moją matkę jak nieświadoma tego, że ja znajduję się tuż obok, próbuje coś dojrzeć przez dziurkę od klucza. W pierwszym odruchu chcę uciekać przez okno, ale jest za wysoko, drugie piętro. Później wpadam na to, żeby nigdy nie opuszczać mieszkania sąsiadów, zostać z nimi na zawsze, do końca życia piec im ciasta z pożyczonych mąk i cukrów. W pierwszym rzucie chcę także zmienić tożsamość, pożyczyć od sąsiadów może trochę ubrań i perukę, którą na pewno mają w szafie, ucharakteryzować się na kogoś innego, dla pewności może nawet na starszego mężczyznę i wyjść stamtąd jakby nigdy nic, minąć na korytarzu własną matkę i nie zobaczyć jej już nigdy więcej. Przekroczyć nielegalnie granicę, przepłynąć wpław Atlantyk, zobaczyć Wielką Rafę, okrążyć Ziemię dookoła na rowerze. Zaszyć się gdzieś w Argentynie i zacząć nowe życie, lepić garnki albo wyszywać obrusy. Te rozważania trwają w mojej głowie kilka sekund i w końcu nie decyduję się na żadną z tych opcji. W końcu przyklejam moją głowę z powrotem do rzeczywistości i znajduję w niej tę najbardziej realną możliwość. W końcu otwieram sąsiedzkie drzwi i widzę moją matkę w całej okazałości, pierwszy raz od nie wiem kiedy. Ma ze sobą bardzo dużo pakunków, kilkanaście walizek, dodatkowo w rękach trzyma jeszcze plastikowe siatki. Przyglądam się jej uważnie, wygląda okropnie, jest szara i wychudzona. Jest w moich starych ciuchach, z gimnazjum i podstawówki. Wszystkie pasują na nią jak ulał. Moja matka w moich starych ubraniach. Ubrania, których nie widziałam z piętnaście lat, dziecięce hity modowe z początku wieku, moja matka ma je teraz na sobie i objuczona tysiącem siat i tobołków stoi przed moimi drzwiami i patrzy na mnie bez słowa. Co tutaj robisz, to pytanie nasuwa się pierwsze na usta. Czego tutaj szukasz. Po co tutaj jesteś. Czy coś się stało. Co się stało. Czy coś przede mną ukrywasz. Co przede mną ukrywasz. Dlaczego tutaj jesteś. Nie wiem które z nich wybieram w końcu, ale któreś wybieram, któreś podaje mojemu językowi by uformował z niego śniegową kulę, twardą i zimną. Celuję teraz tą śniegową kulą prosto w serce mojej matki. Strzał. Stoi niewzruszona. Na odpowiedź nie muszę długo czekać, odpowiedź przychodzi od razu, jak z automatu, odpowiedź została zaprogramowana dużo wcześniej, odpowiedź rozpuszcza śniegową kulę w sekundę. Nic się nie stało, po prostu przyjechałam cię odwiedzić. Pauza. Po chwili już noszę jej te wszystkie walizki, wnoszę je do siebie, z korytarza do mieszkania, bez przerwy, jedna za drugą, a one się nie kończą, pojawiają się nowe torby, niektóre siatki się rozrywają, wypadają z nich ubrania, więcej moich starych ubrań, nie jestem w stanie ich pozbierać. I w pewnym momencie, kiedy tak chodzę wte i wewte, z rękami pełnymi ciuchów, zaczynam czuć na sobie czyjś wzrok. Odwracam się, stoi za mną obcy mężczyzna. Starszy, z wąsami. Zielona koszulka polo z kieszonką na piersi, na lewej ręce duży, srebrny zegarek z bransoletą. Ma okrągłą twarz i siwe, krótko obcięte włosy. Stoi i gapi się na mnie jak upiór, usta ma całe sine. Stoi za blisko, jest w strefie łatwego dotyku, obszar na wyciągnięcie ręki, mniej niż czterdzieści pięć centymetrów od mojej skóry. Z każdą chwilą jest coraz bliżej, nie spuszcza ze mnie wzroku, nie spuszcza ze mnie dużych niebieskich oczu. Nie rozumiem dlaczego mi nie pomaga, dlaczego on nie nosi ze mną tych walizek, przecież widzi, że się męczę. Jest bierny i milczący. Od kiedy tylko go zauważam mężczyzna chodzi za mną krok w krok bez słowa, mam go zawsze za plecami, ale nie odzywam się do niego, z jakiegoś powodu wiem, że mi nie odpowie. Ten mężczyzna to mój ojciec.