OPIS ZASOBU
Porządek wspomaga myślenie.
Z kim mam przyjemność?
…
Twój brak elementarnego poczucia estetyki rozprzestrzenia w tej chwili tutaj, w mojej galerii, gdzie króluje zimna, nieruchoma, niedosiężna i bezgłośna konstrukcja Formy, twój zbyt długo hamowany demonizm trzeciorzędnej kokoty z przedmieścia.
Nie, dziś nic nie zdoła zabić we mnie radości życia.
Dziś jest jedyny dobry wieczór w ciągu ostatnich miesiecy. Rozdyma mnie dzika doskonałość całego wszechświata. Aż łzy mi w oczach stają od tej bezosobowej błogości, która zdaje się wypełniać wszystko. Jest dobrze i koniec.
Dane społeczeństwo jest o tyle dobre, o ile będąc członkiem tego społeczeństwa nie odczuwa się właśnie tego, że się jest członkiem. Podobnie suknia kobiety, kiedy jest dobrze uszyta – kobieta jest w niej jakby naga. Mam rację? Mam.
Paryż – 2015,
Dobrowka – 2009,
Nowy Jork – 2001,
Utoya – 2011,
Berlin – 2016…
Mógłbym wymieniać tak jeszcze długo.
I moje najnowsze dzieło: Las Vegas, 2017.
Oto są skutki globalnych przekształceń. Jedyna wartość tych beznamiętnych czasów. Moja kolekcja. Moje dzieła. A właściwie dzieła wielkich męczenników. Prawdziwych męczenników metafizycznego pępka, nieszczęsnych maniaków,
a nie ofiar jakichś społecznych ideek… ekologicznych, demokratycznych, feministycznych… wszystko jedno.
Wszyscy oni są tylko blagą nienasyconych oberwańców, zdemokratyzowanej, spodlałej sztuki. Musi się to skończyć upadkiem zupełnym. Jest to gwałt psychiczny, jakiego nie znał dotąd gatunek istnień zwany człowiekiem.
Nie każdy dwuręki przetwarzacz materii ma prawo nazwać cierpienia swe cierpieniami człowieka, a w żadnym już razie męką całej ludzkości.
Co za ohydnym świństwem jest ta wasza tak zwana demokracja – co za paskudztwo. A już najbardziej mi niedobrze, kiedy słyszę słowo „równość”. Przejechaliście tym walcem równości po wszystkim i po wszystkich. Chcielibyście, żeby genialne samce stały się zwykłymi, psychicznymi kastratami…? Chcielibyście.
Pluję na artystę, który choć na chwilę jest w stanie zająć się którymś z tych pseudo-problemów. Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo – od największych do najmniejszych rzeczy.
Całą ta poprawność to jeden wielki fałsz, tak wielki, że sprawy z niego zdać sobie nie mogą nawet najwięksi literaci świata.
Istnienie samo w sobie jest ciągłym upadkiem czegoś. Kiedy coś jest dobre, to wymiera – by zrobić miejsce lepszemu. Na tym polega ewolucja. Taki jest porządek świata.
Mam rację? Mam.
Naszego gatunku na szczęście też to nie ominie. Dlatego to wyzyskuję te rzadkie momenty, w których jest mi zupełnie dobrze.
Sztuka, jaką znamy, nie zdaje już egzaminu. Tak zwani współcześni artyści to zagoniona w kąt zbieranina szarlatanów z rozdmuchanym ego, wydelikaconych maminsynków z depresją na drugie imię. Taki spęd nie ma i mieć nie może na nic wpływu. Mam rację? Mam.
Dlatego już dawno postanowiłem zerwać z tym światkiem. Doszedłem do wniosku, że prawdziwa sztuka nie rodzi się z mniej lub bardziej szczerych intencji twórcy. Powiedziałbym nawet, że intencjonalny gest stworzenia dzieła sztuki wyklucza możliwość jego stworzenia. To nie sztuka podlega twórcy, ale twórca podlega sztuce. W tym właśnie udowadnia się moje twierdzenie, że maniak jest twórcą w stopniu dużo większym, niż jakikolwiek artysta. Oto definicja Post-Artyzmu.
Chalid Mohammed, Doku Umarow, Jassin, Shoko Asahara, Basajew, Ted Kaczynski, Anis Amri, Stephen Paddock … i oczywiście Anders Breivik.
W mojej galerii są wszyscy, wszyscy bez wyjątku, wszyscy tylko w najlepszym gatunku.
Jestem urną wyborczą wieków, alfą i omegą obiektywizmu. Jak ten duch, który unosił się nad wodami w czasach chaosu. Moje teorie nie wykluczają nikogo.
Kpię tylko z urojonych wartości. Kpię z tych wszystkich krzewicieli pokoju, z tych ich pacyfistyczych ciągot, które nie prowadzą do niczego innego, prócz wyzucia tego świata z resztek jakiejkolwiek namiętności.
Bo do tego właśnie prowadzi forsowne wpychanie wiadomości w mózgi nie nawykłe przez wieki do umysłowej pracy. Czysty nonsens. Czyż można pozwolić dalszej twórczości wzrastać, nie niszcząc tego, co było? „Niszczy zawsze, kto twórcą być musi”. A gruzy stanowią najlepszy fundament.
Mam rację?
Stworzyć coś jest rzeczą prostą. Zorganizować upadek – czyż jest coś trudniejszego?
Ludzkość nie potrzebuje artystów do pomocy. Ludzkość sama wybiera sobie proroków, prawdziwych męczenników, a nie błaznów, którzy korzystają z protekcji takich czy innych polityków. Istnieje wielu bezpłodnych używaczy skarbów tego świata, stworzonych przez obrzydliwych niewolników jakichś prostackich manii, niewolników, co jak pleśń wyrastają na gatunku istot niesłusznie zwanych ludźmi.
Nie pragnę być członkiem żadnej społeczności, żadnej bandy, a już na pewno nie chcę być artystą.
Jestem sam i absolutnie nie obchodzi mnie, po pierwsze, kim jestem, po drugie, po co jestem, po trzecie… Trzeciego punktu nie ma. Zdawało mi się.
Jestem sam i to mi wystarcza; artyści kłamią, politycy kłamią. Nie kłamią tylko ludzie czynu. Tylko oni są naprawdę. Oni – trzecia kategoria istnień, tych, co są i nie ma ich wcale.
Jakże ja im zazdroszczę. Zazdroszczę im tej zdolności przesycenia się ideą, fanatycznej namiętności, tej odwagi do bezgranicznego poświęcenia. Bez wymagań, bez pragnień osobistej istotności… tej tęsknoty za nieistnieniem. „Albowiem wojna i męstwo uczyniły więcej wielkich rzeczy niż miłość bliźniego”.
Chciałbym być terrorystą lub choćby zwykłym mordercą, gdybym tylko znalazł w sobie dostateczny powód. Gdybym potrafił uwierzyć w coś naprawdę. Bez tego pozostaje mi być tylko kimś przesyconym pięknem tworzonym przez innych.
Czasem chciałbym już jak klejnot spocząć w miękkim, hebanowym futerale. Ale ta myśl mnie dręczy, czy nie jestem zwykłym, dobrze oszlifowanym szkiełkiem, czy mój futerał nie byłby wart więcej, niż jego zawartość…
Kim jestem i po co jestem – oto są dwa pytania człowieka. Jest jeszcze jedno pytanie: jak? Na to odpowiadam: kiedy dwa pierwsze są bez odpowiedzi – wszystko jedno jak. A najlepiej jeśli wcale.
Czy wy rozumiecie, co znaczą te słowa, wy, niewolnicy uspołecznionej bandy, wy, gwałciciele czystego powietrza, wy, zbyteczne istoty?
Ale nie winię was zupełnie. Bo czyż kołek w płocie jest winien, że jest tym kołkiem właśnie, a nie żywą lianą, pożerającą drzewa mango? Gdybyście znali to wszystko, gdybyście potrafili wejść w każdą nieskończoną jednostkę historycznego rozwoju pojęć i uczuć, a zwłaszcza uczuć, a nade wszystko uczuć, wiedzielibyście… może w końcu zrozumielibyście to, co się dzieje.
Zdaje mi się, że lata minęły, że przewaliło się przeze mnie od wczoraj co najmniej dziesięć geologicznych epok. Jeszcze może mi wróci to poczucie nieskończonej dobroci wszechrzeczy, wizja tego uśmiechu wiecznie zadowolonej wiekuistej rozkoszy. Rozdyma mnie dzika doskonałość całego wszechświata. Dobrze mi w mojej absolutnej bezpłodności… w moim cudownym futerale z nieuchwytnej przestrzeni. Wszysto jest tak dobrze, tak dobrze.
„Kocham tego, co ze swej cnoty czyni skłonność ducha i przeznaczenie własne; i tako gwoli swej cnoty chce żyć jeszcze i przestać już żyć”. Po to są dawni mistrzowie, aby ich cytować – i tylko cytować. Przeżywać tego już nie możemy.
Niczego więcej nie chcę. Nawet śmierci nie, tylko dożywotniego, spokojnego więzienia.
Nędzny pomysł, a wykonanie jeszcze marniejsze. Bezsprzecznie erotomanem jestem i niczym więcej. To wszystko.
Nie pragnę już żadnej miłości ani nawet przyjaźni. Jestem niespokojny jak łasica w klatce. Czy myślicie, że ja się nie męczę? Dziś jest jedyny dobry wieczór w ciągu ostatnich miesięcy. Mój performance. Wystąpimy razem, jak jeden blok porfiru, jak jedyny zdrowy organ tego potwornego organizmu. Poddajcie się wpływom epoki. Karmicie się kosztem mojego mózgu, dlatego mogę zrobić z wami, co zechce.
Mózg mi się rozłazi jak rozpalona magma. Sami musicie przyznać, że minęły czasy, w których cokolwiek miało wartość. Ja sam już w nic nie wierzę.