OPIS ZASOBU
Praca powstała w ramach zajęć z dramaturgii u prof. Krystiana Lupy. Tekst, wychodzący od analizy narracji Doktora Faustusa Tomasza Manna, jest próbą przepracowania figury narratora oraz prześledzenia napięć między autorem, narratorem i bohaterem w ramach generowanych narracji.



Po wielokrotnych prośbach, wysuwanych przez redakcje Journal Of Ornithology, North American Bird Bander, Emu i inne pomniejsze pisma oraz permanentnych naciskach ze strony Międzynarodowego Komitetu Ornitologicznego, przekazuję Państwu niniejszy tekst, zgodnie z Państwa wskazówkami – nie mający nic wspólnego z wykładem naukowym czy, jak to określił jeden z redaktorów, kolejną jałową dysertacją. Mam nadzieję, że opis wydarzeń poprzedzających nagły wyjazd Edgara Alexandra na Wyspę Maquire, nie zostanie potraktowany jako tekst o charakterze funeralnym czy co gorsza wspomnieniowym, ale będzie stanowić bodziec do zainicjowania dalszych poszukiwań Edgara Alexandra, co uważam za obowiązek nie tyle swój, co całej społeczności ornitologów.
Dwudziestego trzeciego grudnia roku 1991 czterdziestoletni już Edgar Alexander Mearns przybył do miasteczka liczącego 2 tys. mieszkańców, położonego w północno-wschodniej Polsce. Przybył zakłócając porządek przygotowań świątecznych i snu spokojnego mieszkańców, bowiem dochodziła już druga w nocy, kiedy karawany srebrnych ciężarówek zaczęły ciągnąć przez sam środek miasta. Przybywał z zachodu i kierował się w stronę pustych po PGR-owskich hall z czerwonej cegły usytuowanych na wschodnich obrzeżach miasta.
Następnego dnia centrum miasta było opustoszałe. Mieszkańcy zebrali się na wschodnich wzgórzach, obserwując jak dziesiątki obcych im ludzi wypakowują z ciężarówek setki skrzyń niewiadomego pochodzenia i niewiadomej zawartości. Miałam wówczas czternaście lat i mimo własnej ciekawości, ciekawość mieszkańców wydała mi się bezczelna i impertynencka, dlatego też zostałam w mieście w geście ostentacyjnego znudzenia i zobojętnienia. Tego dnia po raz pierwszy spotkałam Pana Mearnsa. Spotkałam Pana Mearnsa w przydworcowym bufecie, popijającego herbatę z mlekiem – napój w naszym regionie zwany bawarką. Pan Mearns miał dziwny akcent, nienaturalnie białe zęby i seledynowy obszerny garnitur, z wetkniętym w klapę od marynarki ptasim piórem – jak później mnie uświadomiono – piórem korońca różowatego, inaczej goura silentio. Tego dnia przysiadłam się do stolika Pana Mearnsa, którego później miałam szczęście nazywać Edgarem Alexandrem, i tego dnia wysłuchawszy opowieści o guadalupe caracarze, cechach dystynktywnych korońca różowatego i błękitnego, goura i ozdobnych czubach podgatunku nominatywnego, kardynałach i aksamitnikach z rzędu wróblowatych czy poligynicznych systemach lęgowych, zaangażowałam się w badania Edgara Alexandra Mearnsa, a zaangażowanie moje po czterech latach uczyniło mnie Panią Mearns, natomiast po dwunastu latach sprawiło, że stałam się nie tylko nazwiskiem, ale i osobą poważaną w środowisku ornitologicznym i pragnę nadmienić, iż zaangażowanie moje, mimo już dwuletniej nieobecności Edgara Alexandra, zapewne ku zaskoczeniu Międzynarodowego Komitetu Ornitologicznego, wciąż nie traci na sile i intensywności.