OPIS ZASOBU
OBRAZ 1.
Służbowe pomieszczenie z czterema monitorami. Wewnątrz krąży zniecierpliwiona postać. Nagle jej uwagę przyciąga któryś z monitorów. Siada przy biurku, włącza dyktafon, zaczyna mówić:
6:15, P. i E. wchodzą. Błąkają się anemicznie pomiędzy działami. P. wybiera raczej działy gospodarcze, przygląda im się w skupieniu, wygląda na człowieka tuż przed jakąś ważną decyzją związaną z zakupem prewencyjnych środków czystości. E. lawiruje z rozmarzonym wzrokiem, wybierając raczej kolorowe działy spożywcze, raz po raz wkładając całą rękę w kosze z bakaliami albo dotykając miękkich owoców. E. nagle zatrzymuje się, wygina niezgrabnie lewe biodro do przodu, przyjmuje jakąś nienaturalnie nonszalancką pozycję.
E: Wiesz, bo jakby mam takie poczucie, że powinniśmy przedsięwziąć jakieś śniadanie, wiesz, bo jakby ja wiem, że to dość ryzykowny pomysł, ale mam taką potrzebę świeżości, rozumiesz o co mi chodzi?
P: No, ale co dokładnie?
E: Słuchaj, możemy iść do mnie, ale wiesz jakby musimy kupić produkty i różne takie, jakiś owoc, mam herbatę, nie mam mleka.
P: Nie wiem, ja się chyba jednak zmywam.
E: Słuchaj, ale co jest?
P: Nie wiem, po prostu źle się czuję, czuję jakiś w sobie dyskomfort wewnętrzny, lepiej żebym się zmywał.
E: Daj spokój, jakby chodzi też o pewną celebrację zasady przyjemności, ten poranek już do niej należy, będzie miło, ja nie jestem jakaś super opresyjna, po prostu chodzi mi o jakąś ciągłość, żeby ta sytuacja nie zakończyła się tak klasycznie, zresztą jak chcesz, wolność.
P: Dobra, okej, ale ja też już nie mam po prostu pieniędzy.
E: Luz, ja mam, tylko jakby… co bierzemy, w sensie jaki chociaż obszar poszukiwań, świeżość, jakby świeżość jest dla ciebie spoko?
P: W sumie nie wiem, wszystko mi jedno.
E: Ale komunikuj się ze mną, bo to ma być dla nas obojga przyjemne, ja też tak jak powiedziałam nie chcę stwarzać tu jakieś opresyjnej sytuacji, jakiegoś po prostu człowieka, który będzie cię teraz zmuszał do spędzenia z nim całego dnia.
P: Dobra, luz, po prostu skupmy się, kupmy co mamy kupić i wyjdźmy stąd, ok? Mogę nas o to prosić?
E: Luz, luz, ja myślałam o twarogu, wiesz, jestem czasami opętana na punkcie twarogu. Wiesz, myślisz sobie pewnie, że to po prosto moje ciało komunikuje, że potrzebuje nabiału, ale nie do końca tak jest. Wiesz taki twaróg jakby, takim ze świeżym szczypiorkiem.
P: Rzodkiewką też.
E: Tak-tak, ale tylko taką w pokrojoną w kostkę, nie startą przypadkiem.
P: A ogórek?
E: Nie-nie, za dużo wody, ewentualnie plastry, ta sama zasada co pomidor.
P: Rozumiem.
E: Tak. W każdym razie wiesz, jakby w tym twarogu są dwie kwestie. Pierwsza, to ta właśnie obietnica świeżości, rozumiesz, i nie mówię tu o jakimś gotowym twarożku, jakimś zaromatyzowanym almette, tylko takim klasycznym, że musisz dokupić do niego jeszcze jogurt naturalny, rozmemłać go z nim i dodać warzywo, pieprz, sól, różne takie. I ja często fantazjuję o takim właśnie twarożku, wiesz pewnej pracy nad nim, wiosny, wiesz jakby wyobraź sobie jest poranek, wszyscy siedzimy na tarasie, nie wiem jakieś słońce i napoje, przyjemność.
P: No, kumam, przyjemność.
E: Tak, tak, no ja nie wiem, nie znam cię dobrze, nie wiem w sumie co miałam na myśli z tym wszyscy, ale można sobie wyobrazić takie właśnie klasyczne wszyscy, klasyczny zestaw mama, tata, pies, albo jakaś romantyczna drużyna z chłopakiem, dziewczyną, nie wiem, czuję tu jakąś mnogość możliwości, ale można też odrzucić ten taras, ma on w sobie pewną pretensję i można pójść w jakiś bardziej kameralny klimat balkonu, albo w ogóle z totalną nonszalancją pomyśleć o brunchu i jeszcze jakimś hummusie, jajku na miękko, nie wiem nie wiem, ale luz, to już jest jakby inną kwestią, nie ma co w to wchodzić. Więc mamy, twaróg, okej, to jest jakaś baza.
P: Dobra, ale ja nie jestem do końca przekonany, w sensie, rozumiem to marzenie twarogu, ale chodzi mi po głowie teraz taka myśl, czy nasza kondycja pozwala nam do końca na ten cały rytuał z twarogiem.
E: Ale że niby bo co? …. ee, nie wiem, w sumie, przepraszam, cofam tę agresywną odpyskówkę, niefajne to jakieś było, nie wiem o co mi chodzi w sumie.
P: No powiem ci średnie, w ogóle ta sytuacja jest jakaś taka…
E: Dobra, nie zatrzymujmy się tu, o co chodzi z tym, że niby nie mamy kondycji na ten twaróg i nie jest to jakaś złośliwość czy pretensja z mojej strony tym razem, więc luz nie, luz, możesz to wyrazić.
P: Wiesz, bo jakby nie mamy do końca tej harmonijnej przestrzeni przygotowania go i gdybyśmy próbowali to dzisiaj uskutecznić, to czułbym jakieś zafałszowanie tematu jednak, może nawet dług wobec rzeczywistości, energetyczny, karmiczny albo coś w tym stylu, nie wiem, po prostu też jak mam być szczery to nie chcę mi się kurwa kroić tego gówna i w ogóle.
E: Racja, proste.
P: Ale nie czujesz się źle?
E: Nie, luz, co ty.
P: Ok, to co robimy?
E: Nie wiem, bo po prostu ja też mam taki temat na świeżość i jest on dosyć silny i nie do końca chcę mi się z niego zrezygnować, ja rozumiem dokładnie ten temat, że jesteśmy brudni i bez sensu, więc udawanie, że możemy zjeść śniadanie na słonecznym tarasie ma potencjał pewnej desperacji, ale po prostu też nie chcę jeść jakichś gówien, jakby taniości, półproduktów, bo nie mam zamiaru się pogrążać i wiesz no, no wiesz sam o co mi chodzi.
P: Widzisz, bo jednak ty operujesz tylko jednym kryterium, zdrowe/niezdrowe, a ja jednak myślę sobie, że może przydałoby się nam jednak ich trochę więcej.
E: Nooo, okeeej.
P: Widzisz, czy masz ochotę na coś twardego, czy miękkiego, nabiał, czy mięso, gotowane, smażone, surowe, jakby wiesz, więcej wody, mniej, może słodkie/słone, szybko i zimno, czy może jakaś dłuższa afera z gotowaniem, kumasz?
E: Hm, dobra, rozumiem, to jakiś trop wiesz, to słuchaj, ja mam taki plan, idźmy do kasy, kupmy tylko papierosy, wyjdźmy, przycupnijmy sobie przed wejściem, zapalmy papierosa i zastanówmy się nad tym planem z selekcją, bo ta mnogość produktów działa na mnie jednak opresyjnie.
P: No dobra chodźmy.