OPIS ZASOBU

Etiuda z odległymi echami Burzy 

Sen Mel. Przyjęcie w domrodziców Petea.  

OJCIEC (do Petea): Sam rozumiesz, że z uwagi na zaistniałą sytuację… nie jest to nic dziwnego.
MATKA: Błagałam go i błagałam, żebyśmy się stąd wyprowadzili. Tyle łez wylałam, że mam pewność, że moje oczy już do śmierci pozostaną suche.
OJCIEC: Postąpiłem tak, bo nie zostawiłeś mi innego wyboru.
MATKA: Jestem chora od tego i niedługo już będę wam ciężarem. Czuję… czy i wy czujecie? Śmierć tak jakby za rogiem.
OJCIEC (do matki): Beth… w takiej chwili… to chyba przesada. Nie podano jeszcze drugiego dania…
MATKA: No właśnie, gdzie są te przeklęte kelnerki? Wszyscy tylko ciągną z człowieka ostatnie soki, a teraz już czują, że długo nie pociągną i się rozbestwili.
OJCIEC: Nie uważasz, że trzeba by zwrócić im uwagę? Goście czekają, tu chodzi o naszą twarz. 

(Cisza) 

MATKA: Mężczyźnie nie wypada iść między te kwoki.
OJCIEC: Peter, przecież nie pozwolisz matce iść? W jej stanie. Synu.
ALAN (tonem serdecznej przygany): Mel. 

(Wszyscy patrzą na Mel) 

MEL: Nie jestem służącą w tym domu.
PETE: (ciszej) Ona nie jest służącą w tym domu.
ALAN: (znacząco) Ona przecież nie jest służącą. 

(Wszyscy patrzą na Mel) 

MEL (z wymuszoną grzecznością): Przepraszam na chwilę. 

Pete podrywa się, chce wyjść za nią, w tym samym momencie wstaje Alan. Ojciec chwyta Petea za rękę. 

OJCIEC: Zostań, Alan się nią zaopiekuje. 

Mel wychodzi z salonu pełnego ludzi. Przechodzi przez korytarz i wchodzi do pierwszego otwartego pokoju,
zamyka za sobą drzwi, siada na łóżku i odpala papierosa.  Po chwili wchodzi Alan. 

ALAN: Nie mogłem Cię znaleźć. 

(cisza) 

ALAN: To sypialnia naszej służącej.
MEL: Nie wiedziałam.
ALAN: Jasne. Rozumiem. 

(cisza)  

ALAN: Mogę papierosa?
MEL: Proszę. (pauza) Czy on…
ALAN: Pete wolał zostać z rodzicami.
MEL: A ty?
ALAN: Bałem się żebyś nie poszła w złą stronę. 

Mel gasi papierosa i wstaje. 

ALAN: Przecież już zabłądziłaś. Ten pokój…
MEL: To nie jest pokój służącej..
ALAN: Nie. 
MEL: Chcę wyjść.
ALAN: Co cię tak przestraszyło? Ten pokój? Zobacz, to nic takiego.  (Bierze do ręki jedną z kryształowych karafek z likierem stojących na szafce  nocnej i zrzuca na ziemię)
MEL: Puść mnie.
ALAN: Myślałaś, że złapałaś Pana Boga za nogi?  

(Przyciska ją do drzwi, zbliża twarz do jej twarzy, słuchać tylko ich oddechy i gwar dochodzący z salonu. Alan strzepuje żar z papierosa w jej dekolt, ona wydaje syk z bólu)  

ALAN: Nawet nie możesz krzyknąć. 

(Wkłada jej rękę pod spódnicę) 

MEL: Ty skurwysynu…
ALAN: Głośniej! Głośniej! A wrócisz tam, gdzie twoje miejsce.  

(Gwałci ją) 

Koniec snu.